potrawy, o porcję kozicy. «Jo mom kozice lo moich gości z hotelu». «A przecież ja mieszkam u was!» odrzekł zapytany. «jo ta o tym nie wim». No i kozicy gość nie dostał.
W sklepie u Riegelhaupta, szukając gwoździ, spotkałem raz wysokiego pana, średniego wieku, w ciemnych okularach, przyprószonego lekką siwizną. Pytał właśnie w sklepie, czy nie mógłby nabyć paru kul do dubeltówki. Kupiec nie miał. Mając zawsze na składzie różnorodny arsenał, podszedłem do kupującego z gotowością posłużenia mu tym drobiazgiem. Poznaliśmy się wzajemnie. Był to Bolesław Prus, z którym w ten sposób przypadkowo zawarłem pierwszą znajomość. W wiele lat później nawiązałem z Prusem i jego redakcją «Kuriera Codziennego» stosunki z okazji druku jego dzieł, wydawanych przez firmę Gebethnera i Wolffa w Warszawie.
W cukierni Skowrońskiego, gdzie koło południa codziennie zbierało się grono literatów i dziennikarzy, spotkałem Henryka Sienkiewicza. Było to w czasie, gdy upolowałem krokodyla[1] w Wiśle w Łęgu koło Mogiły pod Krakowem. Pisały o tym wszystkie dzienniki, nawet wiedeńska «Neue Freie Presse». Sienkiewicz dowiedział się o tym z lwowskiego «Łowca» i prosił abym mu szczegółowo opowiedział o polowaniu w Polsce na krokodyle. Skrzywiłem się, bo nagabywany ciągle przez znajomych i nieznajomych, musiałem już w Krakowie kilkadziesiąt razy tę historię opowiadać. «No tak — rzekł Sienkiewicz — ale mnie pan jeszcze raz musi to opowiedzieć, bo mię to bardzo interesuje. Za to opowiem panu o mojem polowaniu na niedźwiedzie, które nam urządził hr. Zamoyski». Trudno było odmówić genialnemu pisarzowi. Opowiedziałem więc całą tę przygodę myśliwską. I jak prof. Wierzejski, zbadawszy okaz, orzekł, że to nie krokodyl, lecz aligator, samica, mająca czterdzieści kilka lat wieku. I dodałem humorystyczne epizody, towarzyszące tej imprezie.
Wieźliśmy krokodyla na wozie do Krakowa. Woźnica a polowy naszej spółki myśliwskiej, zaczepił przechodzącego koło karczmy żydka, aby się przyjrzał, co wiozą na słomie. Żydek popatrzał: «No co? To jest krokodyl». Machnął ręką z lekceważeniem, jak gdyby codziennie widywał upolowane krokodyle. «Jabym — rzekł do mnie — ściągnął z niego skórę i sprzedał. A co pan chce za nią?».
- ↑ Krokodyla przypadkowo ubiłem kulą w korycie Wisły koło wsi Mogiła pod Krakowem. Jak się dopiero znacznie później okazało, krokodyl uciekł z menażerii w Podgórzu podczas pławienia go w Wiśle. Właściciel menażerii umknął z Krakowa, nie donosząc o tem, gdyż obawiał się złych skutków. Tymczasem krokodyl kilka tygodni używał wolności w Wiśle i pojawił się jako postrach gęsi i kaczek, w Łęgu, 10 km poniżej Krakowa. Tam go wyśledził dozorca naszej Spółki Myśliwskiej «Wisła».