Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

drapieżności. Niby żywy wyjątek bezimiennego tłumu, jeżeli się nań patrzy ze zdecydowaną niechęcią lub podejrzliwością.
Łagodnie popychany przez przewodnika ku dalszym drzwiom, zanurzyłem się w sutą portjerę. Gdy po sekundach oporu spłowiałej materji, cuchnącej starzyzną i tłuszczami, wydobyłem się wreszcie z otoczy fałd, w twarz mą bluznęło słońce. Wraz z falą światła uderzyło mię śmieszne wrażenie, że jestem nadziany na chłodny i śpiczasty wzrok. Naprzeciw siebie, na tle paru mocno zakratowanych okien i kilku lichych obrazków, mrużąc oczy, ujrzałem wysoki, ceratą powleczony fotel, a w fotelu szary szlafrok, z nad którego wyglądała siwa i długa głowa. Sprzęg oraz siedząca w nim z książką w ręku postać, były groteskowo wydłużone i wąskie, jak gdyby odbite w krzywem zwierciadle. Zwłaszcza ta siwa, z boków spłaszczona i uczesana na jeża głowa, z której przez szkła okularów patrzyły na mnie badawcze, choć już spłowiałe oczy.
—Proszę zaczekać minutę — zachrzęścił przyduszony głos. — Zaraz skończę rozdział. Właśnie porucznik nabija pistolety. Gdy sprzątniemy barona, a to jest jedyne wyjście z sytuacji, przyjdzie kolej na pana.
Z pod spuszczonych powiek wzrokiem jął toczyć po kartkach, co chwila dając folgę zniecierpliwieniu.
Nie, to jakiś skończony bałwan! — krzyknął wreszcie, książkę cisnąwszy w kąt. — Nabił, proszę sobie wyimaginować, broń, jak się patrzy, poczem najspokojniej powiesił ją na gwoździu, chociaż już od trzydziestu stronic może mieć niezachwianą pewność, że baron sprzątnie mu Adrjennę bez żadnych skrupułów. Jest to już wina pisarza, najwidoczniej fuszera i niedołęgi. Literatura, panie, to okropna rzecz — obrzydła mi już ta haniebna dependencja czytelni-