Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/102

Ta strona została przepisana.

odpustów, jarmarków, targi, uczty świąteczne u dziekana lub u prezesa rady miejskiej, wybory do zarządu Lutni i Koła Wioślarzy; karty w resursie, imieniny u notarjusza, jakieś rocznice u naczelnika poczty albo u lekarza weterynarji, bal doroczny u komendanta ochotniczej straży pożarnej, estety i arbitra w sprawach honorowych. Słowem przeciętny wyjątek z przeciętnej polskiej prowincji.
No, może znów nie taki przeciętny. Krzaczyn miał ambit bujny i w hierarchji Europy rad się był uważać za czynnik niepozbawiony znaczenia, oraz uroku. Kiedy naprzykład skoalizowana lewica we Francji zmusiła prezydenta Milleranda do ustąpienia, burmistrz krzaczyński, mianujący siebie prezydentem miasta, zaciekły socjał, wydał u wioślarzy bankiet, gmach magistratu iluminował czerwonemi lampjonami, wypożyczonemi z miejscowego teatrzyku, w kinie nakazał grać przed każdym w tym dniu programem „Marsyljankę“, a panu Doumergue wysłał telegram treści następującej: „Demokratycznemu prezydentowi rzeczypospolitej francuskiej serdeczne powinszowania, oraz życzenia owocnej pracy na odpowiedzialnym posterunku przesyła demokratyczny prezydent Krzaczyna”. W odpowiedzi na ten niedwuznaczny gest, po jakiemś zwycięstwie Mussoliniego w parlamencie, komendant krzaczyńskiej ochotniczej straży pożarnej, w życiu codziennem notarjusz, zaciekły prawicowiec, chcąc zemścić się na burmistrzu, urządził na mieście capstrzyk strażacki z kopcącemi pochodniami i ryczącą orkiestrą. Burmistrz podobno szalał z wściekłości, kiedy na ulicach rozbrzmiewała „Rota“. „Marcia Reale“, „Giovinezza, giovinezza“, okropnie zresztą fuszerowane, a na czele oddziału toporników, topory swe* niosących po liktorsku na ramieniu, długi i majesta-