Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/104

Ta strona została przepisana.

chnień i żegnań się bojaźliwych, ale i nie bez okrutnej, starannie ukrywanej uciechy, na wniosek mierniczego jednomyślna zapadła uchwrała, że Krzaczyn nawiedziło autentyczne trzęsienie ziemi.
Djagnoza ta pociągnęła za sobą właściwe następstwa. Mianowicie okazało się, całkiem zresztą nieoczekiwanie, że wyrządzone przez katastrofę szkody przedstawiają się znacznie poważniej, niż początkowo, przed powzięciem decyzji przypuszczano. Naczelnik poczty, który z pod niezapiętej bekieszy świecąc woreczkami kalesonów, latał ze swem wzburzeniem od gromadki do gromadki, nagle nietylko okulał na obie nogi, ale i głowę obwiązał opatrunkową gazą, dając tem początek dość pokaźnemu orszakowi „ofiar katastrofy w ludziach”.
Trzęsienie ziemi! Krzaczyn polską Mesyną! Trzęsienie ziemi w środku Europy!
Intendent szpitala, znakomity, niedoceniony zresztą polityk i publicysta, korespondent dziennika, wydawanego w mieście wojewódzkiem, już przed wschodem słońca telegrafował do swego organu o okropnem nieszczęściu, depeszę swoją wyposażając w imponujące cyfry strat i ofiar, oraz w grozą przejmujące obrazy klęski. W województwie wiadomość uczyniła niesłychane wrażenie; sekretarz wydziału bezpieczeństwa publicznego, on-że korespondent PAT-a, pchnął natychmiast do Warszawy ponuro brzmiącą nowinę, która za pośrednictwem agencji stołecznych z żelaznych baszt radjo poszła w daleki i w najdalszy świat.
Dla Krzeczyna nastąpiły dni wyjątkowe, jedno pasmo cudownych świąt. Nawet jesień wstrzymała pochód słot i ziąbów: z zapleśniałego nieba wyjrzało żółte słońce i przez czas trwania triumfu przyświecało szczęściu obywateli. Do miasteczka zjechały