Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/109

Ta strona została przepisana.

mogła mieć dla mieszkańców Krzaczyna smak słodkiego narkotyku, szalonego snu o sławie, o tyle orzeczenie komisji zagrzmiało, niczem sygnał zatracenia. Bo jakże? Więc ten krótki, jak mgnienie, a cudowny okres miałby się skończyć naprawdę? Więc Krzaczyn, winem, zaszczytami i laurem oszołomiony Krzaczyn, miasto znane już z depesz w świecie całym, przestanie być nagle ośrodkiem Europy i wrócić ma na dawne swoje miejsce — o trzy mile od kolei, a o całą nieskończoność od wielkich kuźnic historji? I nikt tu już aż do końca świata nie przyjedzie? I ani „Majestic” ani „Excelsior” nie stanie na placu Borucha Indychmana, żaden drapacz nieba, komfortowy olbrzym, którego dyrektorem zarządzającym miał zostać właściciel kawiarni „Grand Cafe Brzystol-Pępkowski”, a prezesem naczelnym Kompanji Budowy wielkich Hotelów w Krzaczynie, S. A., sam pan magister, prezes towarzystwa dobroczynności, wiceprezes wioślarzy, członek honorowy kasy pogrzebowej, kandydat na posła, jeżeli nie na senatora! Jakto — więc to już koniec? Tak szybko? Sen to był zatem?
Stało się. W samej rzeczy przyszedł kres. Bez uprzedzenia, nie szczędząc serc ani ambicyj.
Już tego dnia, kiedy komisja swój okrutny wydała wyrok, rozjechali się wszyscy goście, co do jednego, Znieważony Krzaczyn zbladł, zbuntował się i na znak protestu nie uwierzył komisji. Uznał ją za kupę bałwanów, których najprawdopodobniej przekupiło sąsiednie miasteczko, pomawiane o bliski kontakt z masonerją, miasto usiłujące z niedoszłą Mesyną rywalizować o cywilizacyjne przodownictwo w okolicy. Niemniej jednak, mimo gwałtowne sprzeciwy, urok Mesyny polskiej przepadł i na to nie wskóra żaden akt rozgoryczenia.
Zdyskwalifikowana Mesyna utonęła w rozpaczy