Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/111

Ta strona została przepisana.

pokryjomu pracowała, jako fabryka prochu. Aptekarz, sam jeden już, bez pomocników, ostrożnie międlił coś w tyglach i misach, ładował w sagany, a polem odnosił do piwnicy, gdzie zawsze czuwał ktoś z wtajemniczonych.
Wreszcie nadeszła taka noc, kiedy pod aptekę zajechał wóz z owiniętemi słomą kołami, zabrał opakowane starannie naczynia i najcichszą dzielnicą przemknął się pod pagór, zwany Królową Boną, kędy czekali już bladzi ze wzruszenia minerzy: mierniczy, oraz naczelnik poczty.
To była nieprawdopodobnie piękna noc. Choć zimna mrozkiem grudniowym, lecz zasłuchana w głos pędzących zdarzeń. Bogowie zeszli na ziemię, by ziścić legendę o herosie. Nike rozpina skrzydła i okrzyk zaraz wyda spiżowy, iż dreszcz przez historję przejdzie straszliwy...
O, któż ten czyn wyśpiewa godnie!
To była piękna noc. Nagle...
To była niesłychanie, porywająco piękna noc. Stanęła nad nią łuna sławy i odtąd imię Krzaczyna przechodzi do symbolu. Nagle...
O godzinie siedemnastej minut dwadzieścia trzy przez ciemności potoczył się głuchy huk. Właściwie — tylko taki sobie huczek. Można się było od niego obudzić, albo też i nie obudzić. Powiem nawet, że istota, dość nawet czujnie śpiąca, na upartego mogłaby wstrząsu nie usłyszeć zupełnie.
Miasto wszelako, choć niby uśpione, dziwnie szybko się na ten huk odezwało. W kilkunastu domach, w których zresztą za maską okiennic od wieczora czujnie płonęły lampy, gdyby w oczekiwaniu wypadków już zamówionych, jak na komendę, rozległ się przeraźliwy krzyk, brzęk tłuczonego szkła, oraz łoskot przewracających się sprzętów. Dziwnie