Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/114

Ta strona została przepisana.

wieści obojętnie, a potem znowu zajął się sobą, niepomny na dramat Krzaczyna i czyny jego bohaterów.
— Przerwałeś mi wypoczynek, zmarnowałeś moją pauzę — kwaśno wyjęczałem. — Jutro stąd wyjeżdżam. Atmosfera wielkości obowiązuje. Tu się odbywa uroczyste nabożeństwo heroizmu. A ja w programie mam przecież nie bohaterstwa, ale, ale...
Chciałem powiedzieć: „Ale poszukiwanie kobiety, której nawet imienia nie znam”, nie chcąc jednak wdawać się w szczegóły, zamilkłem.

Pod ciężarem mojej złości i przygnębienia, południe jakby się obniżyło, przestwór zwęził, a modre perspektywy w alejach sadu pociemniały.





XIII.
KOŚĆ ZGODY.

Nazajutrz po wysłuchaniu irytującej opowieści o bohaterach Krzaczyna, a po czterech zaledwie dniach pobytu w Kosowie — rozstanie się z uroczym zakątkiem Pokucia. Wyjeżdżamy — Jodzewicz do kieratu zajęć dziennikarskich, a ja na dalszy ciąg wędrówek.
Część podróży odbywamy razem wielkopańskim „Cadilliacem”, który przywiózłszy tu zamożnego jakiegoś kuracjusza, za sute honorarjum decyduje się zawieść nas do Lwowa.
Migały kilometry, a myśmy milczeli. Usta zamknęła nam, a zwłaszcza mnie uraza. Uraza całkiem zrozumiała: wczoraj po południu w czytelni zakładowej zawarliśmy znajomość z dwoma pannami — jedna niczem perła, niczem lukier, anioł w przejrzystej szatce, druga stara, nudna, chora i chuda rozpaczliwie — istny znak głodu, wojny i morowego powietrza, a po-