Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/117

Ta strona została przepisana.

co, wył cierpliwie, abym tylko nie mógł spać. Odwzajemniałem mu się miotaniem z procy kamieni, lub podrzucaniem przynęty, smakowicie wyglądających zrazów nadziewanych siarką i goryczą. O zgładzeniu potwora mowy być nie mogło: przyszła teściowa, widząc wzmagający się między mną a jej ulubieńcem antagonizm, uczyniła mię odpowiedzialnym za koleje walki, oraz za zdrowie obrzydliwego koszlona. A zresztą wzajemna nienawiść nasza tak była silna i szczera, tyle nam zabierała czasu i myśli, że nie wyobrażałem sobie jakoś życia bez awantur z Kubasem, Może jeszcze krupniczku?
Do nerwów naszych zaczęła przenikać nowa dawka słodkiego jadu.
— Aliści przeszła kreska i na pieska — ciągnął swą opowieść pan Józef, z zadowoleniem rozczesując płową brodę. — Na jakiemś psiem weselu szkodnik odniósł takie obrażenia cielesne, że trzeba mu było corychlej nastawiać złamaną nogę. Podczas operacji Kubas warczał ostrzegawczo i zarozumiale, ale że rozsądku sobace nie brakowało, więc też skończyło się na warczeniu, Nawet w chwili nastawiania kości, kiedy to i człowiekowi wolno ryczeć, mdleć i kąsać, mój zwierz postękując nieco, ograniczył się do bardzo obiecujących spojrzeń. Po dwu tygodniach, kiedy z chorej łapy ostatni już zdjąłem opatrunek, wylazł Kubas z koszyka, przeciągnął się, ziewnął i, jak gdyby nigdy nic, z fachowem ujadaniem potruchtał na podwórko. Tegoż dnia wieczorem, siedząc nad książką, usłyszałem przyjacielskie szczeknięcie, połączone z drapaniem w drzwi. Kiedy sygnał powtórzył się jeszcze kilkakrotnie, wyszedłem do sieni; poczułem jak z ciemności coś się wygramala i zaczyna kręcić u mych nóg. Po chwili to coś jest już w gabinecie. To Kubas, kucnąwszy na zadku, wypuszcza z paszczy na