Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/118

Ta strona została przepisana.

dywan wielką kość. Zrozumiałem, że ma to być honorarium od wdzięcznego pacjenta, a jednocześnie znak pojednania. Kość zgody, prześliczny objaw psiego sumienia, zdecydował o mojem dalszem powołaniu: z zapałem poświęciłem się leczeniu zwierząt.
— A mysz? — spytał Jodzewicz, bardzo serdecznie i gościnnie nalewając sobie krupniku.
To już późniejsze, nie mniej znamienne zdarzenie. Gdym się ożenił, w moim zwierzyńcu domowym znalazła się też kotka, której jakoś wypadło pomoc w cięższym, bo pierwszym połogu. W pewien czas potem żona powiła mi córkę. W okresie rekonwalescencji, kotka Beba, chcąc mi się widocznie odwzajemnić za udzieloną jej pomoc, codziennie rano wskakiwała na łóżko chorej, zawsze ze świeżo zdławioną myszą w zębach, poczem zostawiwszy dar na kołdrze, skromnie biegła na strych do swoich małych. Jedną z tych myszy umieściłem razem z „Kością zgody”, jako wytłumaczenie mojej pasji do zwierząt, pasji tak zdecydowanej, że aż żona moja, osobistość zresztą wysoce zazdrosna, przeniosła się z dziećmi do Lwowa, byle tylko jaknajdalej trzymać się od mego zwierzyńca.
Do pokoju wszedł kierowca i dał hasło do odjazdu.
Już za miastem ciągle nadąsane milczenie pierwszy przerywam ja, w tonacji najserdeczniejszej:
—Słuchaj, Janku, kres wspólnej naszej podróży już niedaleko, ofiaruję ci zgodę.
Kiwnęliśmy sobie nosami, uścisnęli dłonie. Ale obu nam szumiała podlana sowicie krupnikiem wzruszająca opowieść doktora Józefa.
—Słuchaj — rzeknę uroczyście. — Chcąc dowieść swej życzliwości dla ciebie, zgłaszam się z kością zgody.