Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/119

Ta strona została przepisana.

— Niby jaką? — żywo zapytał towarzysz podróży.
W obliczu poważnej chwili staje się solenny.
— Pamiętasz jeszcze pannę Modestję? Pamiętasz tę litanję klęsk, ten długi worek podstarzałych kości, przez ciebie danych mi do zabawy? Oddaję ci te kości bezpowrotnie i bezinteresownie. Niechaj i panna Modest ja przyda się nam na co, niech będzie przynajmniej kością naszej zgody...
A dumnemu z tej ofiary sumieniu szepnąłem:
— O, czemuż to Lalka nie może być świadkiem tego aktu samowyrzeczenia się...

I westchnąłem cicho.





XIV.
NIEPOROZUMIENIE.


Ze skruchą, ze wstydem, zresztą niekoniecznie dotkliwym, wyznać muszę, że z biegiem dni gubi mi się trochę i zaciemnia właściwy cel mych wędrówek.
Wsiadałem właśnie do wagonu z napisem „Lwów — Krynica”, gdy z pociągu, stojącego na sąsiednim torze spojrzała na mnie para oczu... To nie były oczy, to był miód, krem, plaster z soku malinowego. To były dwie fjołkowe latarki tak hypnotyzujące (o jeszcze raz przebacz mi, Lalko!), żem porwawszy swą walizkę bez wahania rzucił się w otchłań. Mianem otchłani ochrzcijmy narazie zapchany, zatłoczony, skwarny i duszny wóz III klasy pociągu podmiejskiego, którym odbywała podróż nowo odkryta anielica.
Zaledwie zdążyłem organizm swój wetknąć na ławę pomiędzy jakieś wiekowe paniusieczki, jak gdyby powracające z targu, bo każda obramowana była kolekcją koszyczków, gdy pociąg ruszył. Uwodzicielska