Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Pociąg stanął. Anioł otwiera drzwi i wysiada, wołając w przestrzeń:
— Salcze, nim meine paczkies...
Z pod latarni wyrwał się jakiś cień, i podbiegłszy do Fryne, zatrąbił jej prosto w ucho:
— Wu sind dise paczkies?
W tej chwili bóstwo się odwróciło ku nam po raz pierwszy ukrywaną dotąd w oknie twarzą. Jeżeli charczący głos i język wschodni był dla mnie niespodzianką, nielicującą z blaskiem fjołkowych oczu, to następna chwila stała się ciosem. Chciwy mój wzrok, miłośnie podadłszy do oblicza podróżnej, odskoczył, powiedziałbym nawet, ze skowytem. Ani śladu fjołkowych oczu, ani szczypty urody w fizjonomji, jak się okazało, starej i głuchej żydówki.
Dziś już rozumiem technikę tej metamorfozy.

Wsiadłem nie do właściwego wagonu...





XV.
BŁĄD KAROLA JECHNY.

Wypadek, o którym tu opowiem, (szczegółów dowiedziałem się w drodze do Rymanowa) zdarzył się roku ubiegłego w mieście wojewódzkiem Y., znanem ze stateczności swych dziejów i zrównoważenia obywateli.
Króciutka informacyjka o usposobieniu osiedla ma odrazu postawić sprawę na gruncie właściwym, to jest skłonić nas do rozpatrywania jej niezależnie od środowiska, od społeczności miejscowej, która, jak mi wiadomo, uroczyście wyparła się Jechny przez samorzutny plebiscyt opinji.
Zatem wyrok potępienia, mniejsza o to gdzie wydany: w cukierenkach przy czarnej kawie, czy też