Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Innemi słowy, jakiego rodzaju jest wasz temperament? Czyście się upijali? Czy lubicie zabawy? Czyście kiedy, naprzykład, tłukli żarówki, choćby z nadmiaru młodej energji? Czy mielibyście czoło ostro postawić się życiu?
— Nie wiem — padła cicha, jakby zawstydzona odpowiedź niedoszłego księdza.
Szef wstał i zamyślił się.
— Tak, byłem tego pewien. Hm, jesteście maszyną o podejrzanie cichym chodzie. Porządność wasza ma w sobie coś niepokojącego; jest to wartość bierna, nieruchoma, czy też niedość ruchliwa. Pożytku z niej mieć nie będziecie, a i nam na nic się nie przyda. Mając taką porządność w duszy, najłatwiej jest połknąć jakie paskudztwo. Głos wewnętrzny mi mówi, że naprzykład, jako intendent, nieoczekiwanie nawet dla siebie samego, ukradlibyście kiedy tysiąc par butów i dalibyście nura.
W wyobraźni żołnierza krystalizował się naiwnie odczuty obrazek: Jechna w uniformie intendenta, z ogromną kolkopiętrową paką butów na plecach, niespostrzeżenie ucieka w świat.
Nagle szef krzyknął z trudną do zrozumienia pasją:
— I w kancelarji trzymać już was więcej nie chcę! Dla charakteru niezbyt pewnego za dużo tu ponętnych tajemnic. Bo na ludziach to ja się znam, jak nikt. Jechna, słyszycie?
Ten prężył się, Tylko twarz coraz bardziej mu bielała. Ze wstydu, oczywiście.
— Tak jest, według rozkazu...
— Bo na ludziach ja się znam, cacanie znam, Każdego z was widzę naskroś, przez bebechy, — srożył się zwierzchnik, upojony przenikliwością swą i doświadczeniem. — Jeszcze dziś wrócicie do kom-