Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/132

Ta strona została przepisana.

pomniała mu się przypadkowo zasłyszana opinja księgowego.
Tępy, to znaczy nie ostry, a właściwie o szefie mówią, że jest za ostry, więc go nie lubią i do Warszawy nie przeniosą. I dogodź tu bliźniemu! Pozatem ludzie tępi, jak wiadomo, bardzo wszędzie są potrzebni. Do czego? Do budowy hierarchji przedewszystkiem, oni bowiem znajdują się u spodu piramidy, oni stanowią podstawę i fundament dla warstw górnych, coraz górniejszych, coraz mędrszych, Ludzie tępi odgrywają znaczną rolę, jako wyborcy w elekcjach do senatu i do sejmu, które to izby, zdaniem mechanika z telegrafu, zdecydowanego faszysty „wzajemnie sobie przeszkadzają w nic nierobieniu”.
To, co ma być gwoździem niniejszej opowieści, stało się w kilka dni po wyjeździe doktorostwa do Francji. Karol, na wyraźną prośbę siostry mieszkający narazie u Żytniaków, jako symbol ciągłości w czuwaniu nad gospodarstwem domowem, powrócił kiedyś do tymczasowego locum w stanie jaskrawego rozweselenia alkoholem. Było już po północy, służba spała.
Jechna zaświecił lampy w salonie i w gabinecie, puścił w ruch gramofon, i, szczęśliwy z daru życia, zaczął się przejmować rolą prawdziwego gospodarza domu. Bawiło go to, a jednocześnie mu schlebiało. Wdziawszy biały fartuch Żytniaka, swawolnie dopasował klucz do szafki z instrumentami, i z zespołem buteleczek. Dobrze mu było, bezpiecznie, radośnie w tę noc mokrej grudniowej zawieruchy.
To była fatalna noc. Właśnie miał już Jechna zdjąć z siebie fartuch i kropnąć się do łóżka, gdy brzęknął dzwonek. Jako prawie domownik, Karol wiedział, co tutaj taki dzwonek oznacza, podążył więc ku drzwiom.