Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/134

Ta strona została przepisana.

ciekawiona postępowaniem brata pani, całą scenę dokładnie podpatrzyła w trybie zawodowym, to znaczy przez dziurkę od klucza. Według zeznań służącej pan Karol długo bawił się ulubioną melodją doktora Żytniaka (pewnie wciąż widząc się w jego roli), aż wreszcie twardo, w postawie siedzącej zasnął.
W tem miejscu muszę nadmienić, że jedynym materjałem, na którym później oparła się hypoteza co do pobudek figla, wyczynionego przez Jechnę, była ta cząstkowa, ale jakże zastanawiająca rewelacja pokojowej.
Obudził samozwańca, już rankiem, nagły i niewytłumaczony strach. Jechna czuł, że coś się stało, nie wiedział tylko co. Za oknami tliło się mętne światło, padał miękki a ciężki śnieg. Karolem trzęsła febra, może następstwo zatrucia wódką albo przeczuciami, z których Jechna sprawy sobie jeszcze nie zdawał. Aż wreszcie w mózgu mgły się przetarły, pamięć wróciła, również nagle, bo w przedpokoju odezwał się dzwonek.
Pędząc ku drzwiom, Jechna miał pełną duszę rozpaczy. I śmierci: już myślał o śmierci. Babę pewnie otruł jakimś fatalnie zastosowanym środkiem! Więc to tak wygląda wyzwolenie zwierzęcia, bestji, którą mądrzy ludzie od tylu lat w nim czuli, gdy on sam... Jezus Marja!
— Jezus Marja! Żywego człowieka wpędziłem do grobu!
Dwie sekundy odległości od przedpokoju, drugie dwie szamotania się z zamkiem drzwi, ale męki wieczność chyba! Cała dusza zebrała się w sobie, by cierpieć.
Dźwięknął łańcuch. Przed Jechną w ramie drzwi stanęła szara, brzydka postać. Zaraz wyrzuci z siebie