Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/137

Ta strona została przepisana.

wiczną szybkością dokonana ruinacja!) Jechna nie wierzy już nikomu i niczemu, wszystko go wprowadza w stan rozdrażnienia: automatyzm oddechu, — przechodnie na ulicach, instalacja gazu w mieszkaniu.
To wszystko, koło czego w życiu przechodzi się bezboleśnie, co się automatycznie w psychice asymiluje, jako pewną łączność tak dalece organiczną, i zwartą iż zgoła nie zastanawiającą, teraz to wszystko rozpadło się na luźne, wrogie sobie nawet elementy, a każdy z nich własną ma treść, własne uroszczenia, każdy wymaga oględzin zbiska, czy przypadkiem nie gnieździ się w nim oszustwo.
W fartuchu lekarskim stał tak Jechna pod oknem, aż do wieczora, do nocy, panicznie bojąc się własnego ruchu, stał pośród trzęsawiska swoich doświadczeń, blady, z flaszeczką jakiegoś kalodontu w garści, jak z przepustką do piekła.

Dopiero kiedy noc na dobre się rozsiadła, wypadł z bezruchu, po ciemku związał dwa ręczniki, i, nie zdejmując nawet fartucha, powiesił się na nich w gabinecie doktora Żytniaka.





XVI.
CZŁOWIEK, KTÓRY BYŁ WSZYSTKIEM.

Pociąg parł naprzód, na spotkanie zbliżającej się burzy. Południe znagła pociemniało. Widnokręgi, dotąd w słońcu, w zbożach i w przezroczystym niebie jakby rozpylone, odsunięte w nieuchwytną dal, teraz zbliżały się, ostre już i sine, wyraźną zarysowane pręgą.
Niebawem w blaszane dachy wagonu i w szyby zastukał ziarnisty deszcz. Wzdłuż toru, żółtym gościńcem, kiecki naciągnąwszy na głowy, pod wiatr