Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/142

Ta strona została przepisana.

Gdy po Sprowadzeniu zewsząd bezpłatnych prospektów przychodzisz do wniosku, że wszystko to same perły, djamenty, wszystkie cię wyleczą, o ile tam tylko tam podążysz po zdrowie, — wtedy rozpoczyna się wędrówka po lekarzach. Każdy z nich, wiadomo, ma swoje sympatje, przekonania i niechęci, nic przeto dziwnego, że po tygodniu, zielony i rozdygotany, mruczysz napoły już przytomnie:
— Jeden powiedział, że umrę śmiercią przyśpieszoną, jeżeli natychmiast nie pojadę do Ciechocinka, drugi zagroził powolną agon ją w razie gdybym podążył do Ciechocinka, a nie do Lubienia. Trzeci dowiódł mi naocznie, że poprzednie dwie sprzeczne z sobą rady pchają mię za życia do grobu i, znalazłszy jeszcze jakąś nową chorobę, zawołał: „panie, prawie że już świętej pamięci! Nie traćmy nadziei, ale natychmiast do Buska, tylko do Buska“...

Mnie osobiście zabezpiecza przed torturami rozterki cel mej wędrówki, zgoła niekuracyjny. Ani myślę powtórzyć błędu, popełnionego już w Sopotach i w Ciechocinku: nie pójdę do lekarza. Poco mam nie spać nocami ze zmartwienia, poco mam zadawać sobie pytanie, czy nie poradzić się jeszcze pedjatry, bo a nuż tkwi we mnie jaka choroba, jeszcze z czasów dzieciństwa? Czy nie zajrzeć do lekarza chorób kobiecych, który mógłby we mnie wykryć coś ze swego zakresu, zwłaszcza że pewna życzliwa mi ongi postać w mojej wrodzonej subtelności dopatrywać się zaczęła cech kobiecych? A może i do weterynarza? Kto wie, czy nie siedzi we mnie jakie choróbsko atawistyczne, pochodzące z tych czasów, kiedy człowiek jeszcze nie awansował na człowieka, a był dopiero obiecującą małpą?