Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Zdarzenie, jak z bajki, a mimo to najzupełniej prawdziwe.
Patrjarcha westchnął z pobłażliwością Ben Akiby.
— Czy pan dobrodizej jest handlujący? — spytał łagodnie.
— Niestety, nie, Bóg świadkiem, że radbym handlować, ale nie mam czem, Narazie, to ja, za przeproszeniem, piszę.
— Tak, to odrazu widać, że pan musi być jakimś, przepraszam za wyrażenie, poetą. Bo to jest, proszę mi wierzyć, bardzo niedokładna przemiana materji. Barchan w tym czasie dużą miał cenę.
Zakłopotanie moje wzrasta.
— Możliwe, że to nie był barchan, tylko tektura — usprawiedliwiam się pospiesznie.
Po ławkach przebiegł prąd śmiechu. Miałem wrażenie, że się sypię coraz niezręczniej.
— Tektura, to złoto — tłumaczył mi ktoś bardzo chudy i bardzo ruchliwy. — Ja handluję tekturą, to ja sie na tem znam.
Ku mej wściekłości, towarzystwo najwidoczniej mną się bawiło. Zagryzam wargi i szukam pojednania.
— Doprawdy, nie pamiętam... To już było tak dawno, tak dawno. A zdaniem panów, co to mogło być?
Sędziwy patrjarcha zamyślił się. Głaskał szklankę, chwiał głową, marszczył brwi, aż rzekł:
— W co mogło się przemienić sukno, pyta pan dobrodziej? To pewna, że ani w barchan, ani w tekturę. Czy towaru było dużo?
— Podobno bardzo dużo. Kilkanaście wagonów.
Źrenice starca błysnęły ożywieniem.
— Jeżeli zaszła zupełnie dokładna, doskonała przemiana materji, a tylko taka naprawdę się kalkulu-