Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/146

Ta strona została przepisana.

je, to sukno powinno było się przemienić w jakiś tańszy, najniepotrzebniejszy towar.
—Naprzykład... — Naprzykład? — naglę mędrca z pejsami.
— Naprzykład w kilkanaście wagonów rozporządzeń i cyrkularzy o konfiskacie pochowanych towarów.
Odchodzę ze znacznie rozszerzonem wykształceniem z zakresu alchemji towarowej, i zmierzam ku werandzie restauracji, która w tej chwili bije zgiełkiem i wesołością. Wszystkie prawie stoliki są już zajęte. Orkiestra łupi najnowsze szymidła, strzela szampan, wybuchają śmiechy pojedyńcze i zbiorowe. To, korzystając z pogody i niedzieli, na wieczór zjechała z pobliskiego Borysławia, z Tustanowic, oraz z Drohobycza — wielka, rozrzutnie się bawiąca „nafta”. W przyległej bocznicy posłusznie czeka długi szereg powozów i aut. W takich chwilach orgji bractwo cierpiętnicze, różne artretyki, reumatyki, nerkowcy, anemiści wątrobiarze, siedzą cicho w parku lub w domu, ustąpiwszy miejsca, ku radości gospodarza zakładu i kelnerów, stęsknionej za zabawą, choćby najkosztowniejszą, nafcie. Wszyscy ci Francuzi od ropy, Amerykanie, Anglicy, Niemcy, świeżo nabyte obce obywatelstwo manifestujący jedwabnemi banderami w butonierach, Jeany, Johny i Johanny. to przeważnie nasi dobrzy znajomi z Kołomyi, z Tarnowa, Pieczyniżyna, którzy via Paryż. Londyn. Nowy Jork wrócili do kraju, już do źródeł ropy, jako pełnomocnicy lub kontrolerzy kompanji naftowych. Rodzima plutokracja wschodniego obyczaju, gwarzy sobie w borysławskiej polszczyźnie.
Jakaś starsza dama chwali się roztropnością swego syna.
— Kiedy jechał do Paryża, prosiłam go, żeby mi kupił kilka ozdobnych koszul, wiadomo bowiem, co