Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/147

Ta strona została przepisana.

to jest Paryż. Dawidek przywiózł, bardzo ładne, ale same nocne. Czemu nocne, nie dzienne? pytam. A on, mądrala taki, odpowiaduje: przecież widzisz, że już zima się zbliża, dzień jest taki krótki, że prawie go niema, a noc długa, więc czy nie właściwsze będą nocne?
Gdzieindziej znowu odzywa się głos, brzmiący zadowoleniem. To opancerzony w tłuszcz semita, pewnie dyrektor interesu od benzyny, zabawia swoją młodą a bardzo znużoną żonę.
— Wiesz, moja droga, że my to jesteśmy naprawdę deserowa para.
— Niby dlaczego my mamy być deserową parą? — apatycznie pyta go żydówka.
A on się śmieje, ssąc grubemi wargami cygaro.
— A bo ja jestem Pomeranc, do tego, jak mówisz, stary piernik, a ty Róża, z domu Zucker... A oprócz tego zimna jesteś dla mnie, jak lody. Żem ja się jeszcze przy tobie nie zakatarzył, cud boski!
Koło mnie przy winie siedzi dwu niemieckich żydków,
— Byłem w Krakowie — rzecze jeden — zwiedziłem to naprawdę, jak mówią, renesansowe miasto. Wunderschön!Nie wiem tylko, dlaczego w Polsce tak wysoko cenią Wewel?

— Nie wiesz? Przecież to rodzina posesja Wawelbergów!





XIX.
REFORMA PRZYRODY.

Na zachodzie zgasła już ostatnia złota pręga. Kotlinę truskawiecką wypełnił mrok, na alejach niebieski, granatowy zaś w gąszczach zarośli. W górze roz-