Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

lona gra, obfitująca w akcenty nietylko farsowe, ale nawet dramatyczne, zależnie od sytuacji i tempa zabawy. Właściwem mojem zadaniem, które sobie postawiłem, było wywrzeć na skąpca taki wpływ, tak skutecznie go urzec, by bogactwa swe wydobył z ukrycia i zrobił z nich jakiś użytek, nie krzywdząc przytem swego pomocnika. Do celu tego służyć miała urojona Irena, którą notabene, już po miesiącu zabawy, sknera, zalewając się łzami, adoptował, a której opiekunem w razie śmierci przybranego ojca, powinienem chyba zostać ja, właściwy autor postaci.
Instytucja opiekuna okazała się o tyle niezbędną, że jeżeli Irena, fantom przecież, mgła, na serjo weszłaby do formalnego testamentu, jako spadkobierczyni (a nieobliczalny, przebiegły dziad mógłby mi takiego figla spłatać), to na grze tej nikt by nic nie zyskał.
Przyznać należy, że Tobczewski nadspodziewanie dzielnie się opierał mym zamysłom, fabułę kierując w ten sposób, bym ja ciągle stał na trzecim planie wypadków. Pewnie przeczuwał moje intencje, pewnie już przeciw mnie coś knuł, ale zaczarowany własną wizją i pozorną ekspansją swego serca, nie decydował się na wyraźne ze mną zerwanie.
Po upływie roku, w ciągu którego o dochodach z „rozrywki“ mowy jeszcze nie było — czując się trochę zniechęcony, próbowałem nawrócić starca na wiarę społeczną i bezpośrednio oddać go wraz z jego złotem ogółowi.
Działo się to w jakiś miesiąc po uroczystem uznaniu mnie za dalekiego krewniaka, co przeprowadziłem rozmyślnie, by mieć głos w sprawach rodzinnych.
— Dlaczego wuj nie odda społeczeństwu swoich bogactw? Marnuje się to tylko niepotrzebnie.