Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

— Nie społeczeństwo dało mi te grosze, które łaskawie zwiesz bogactwami — odpowiedział nieoczekiwanie łagodnie. — Sam je sobie, nawet wbrew społeczeństwu, zebrałem.
— Podobno jednak z krzywdą ludzką. Czy to prawda?
Dziad był nieubłaganie spokojny.
— Tembardziej nie oddam. Krzywdy pieniądzem się nie okupuje. Ofiary mojej chciwości zasługują na więcej, niż na zadośćuczynienie materjalne, bo na szczerą sympatję. Są to ludzie dobrzy, choć niedołężni, i im właśnie zawdzięczam jaki taki majątek.
— I co wuj ma z tego majątku? Toż w razie śmierci przepadnie.
— Niechaj. Dla siebie, nie dla kogo innego ciułałem. Że nie używam dóbr doczesnych, to tylko wskazówka, żem grosze zbijał w celach idealnej natury. Lubię mianowicie, straszliwie lubię posiadać, a nic tak, chłopcze, nie podkreśla osobowości, jak świadomość posiadania. A im więcej samowiedzy, tem doskonalszym jest się tworem, tem bliżej Stwórcy.
Filozofja wuja wprowadziła mię na chwilę w osłupienie. Skąd ta łatwość żonglowania paradoksem, to obycie się z terminologią? Albo zwiana gdzie z jakiej powieści „kwestja“, albo może kiedyś u jakiego „filozofa do wynajęcia“ zamówiony światopogląd, lub wreszcie owoc samodzielnych dociekań, mających rehabilitować przeszłość lichwiarza i rozbójnika? Ostatnie rozpoznanie najbliższej zdaje się być prawdy. Sumienie, ten sternik na mętnych fluktach pokus, pod presją wyrzutów bywa krętaczem o niesłychanej wynalazczości.
Pan Roch poruszył się w fotelu.
— W tem mojem, tak niepokojącem ludzi bogactwie, mieści się całe moje ja: zagadka, sekret prze-