Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

wagi nad bliźnimi, których umiałem zmusić do zasilania moich kas, A zresztą mogę cię uspokoić, że złoto nie przepadnie. Mam dla kogo... Żyć może? Nie, na to już zapóźno. Ale mam przynajmniej dla kogo umrzeć. Irena...
We mnie wzruszenie zatkało dech. Zbliżała się chwila jedna z najważniejszych w grze — wspaniały wynik mojej cierpliwej walki o wyobraźnię Tobczewskiego.
— Irena — ciągnął dymisjonowany lichwiarz — odziedziczy po mnie wszystko, w posagu rozumie się.Zastrzegę sobie tylko jakie takie dożywocie. Będzie bogatą kobietą, o ile nie splami nazwiska, które odemnie otrzymała znakomicie oczyszczone przez pieniądze.
— Irena bardzo wuja kocha — zapewniałem gorąco, — We wczorajszym liście oświadczyła mi najwyraźniej, że ponieważ małżeństwo mogłoby ją oderwać od boku przybranego jej ojca, więc zamąż nie wyjdzie nigdy. Chyba, że za kogoś też bliskiego wujowi. Naprzykład za mnie...
Ostatnie słowa rzuciłem już półgłosem.
Aby nie widzieć, co się dzieje w twarzy Tobczewskiego, patrzyłem w inną zupełnie stronę. Zdawało mi się bowiem, że po krótkim dreszczu wzruszenia, w kłaczastych wąsach skąpca musiał osiąść gorzki jakiś wyraz.
Tobczewski wszelako milczał, snąć zamyślony.Nie bez pewnej dumy wodza stwierdziłem, że śmiałe moje posunięcie teoretycznie się powiodło.
Minęło jeszcze pół roku. Nie zarabiałem już prawie nic. Budżet mój oparł się na wyprzedawaniu bibljoteki i na drobnych, tu i tam zaciąganych pożyczkach. Mając rozleglejsze przed sobą perspektywy, niż doraźny zarobek, o pieniądze nie nagabywałem