Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/22

Ta strona została przepisana.

list, też niby od Ireny, oznajmiający, że dziewczyna się rozmyśliła. Wstępuje do klasztoru i żegna mię na zawsze.
Teraz ja zamilkłem, stropiony. Jasną było rzeczą, że kontredansa z listami dłużej prowadzić już nie sposób. Czas największy innego jąć się środka.Zwłaszcza, że wuj w ostatnich tygodniach jakoś niedomagał. Stracił łaknienie, chudł, żółkł i coraz częściej chwytał się za piersi.
Na drugi dzień przystąpiłem do wykonania chwytu, w moich przewidywaniach — niezawodnego.Zjawiwszy się w porze, jak dla mnie niezwykłej, bo rano, mocno upudrowany, sam odrazu zwróciłem uwagę kutwy na niezwykłą bladość moich lic.
— Wuju! — zawołałem. — Wszystko muszę ci wyznać. Wuju, jeszcze czas powstrzymać nieszczęście.
On zaś przestraszył się nie na żarty. Snąć przeczuwał podstęp.
— Co się stało? Mów!
— Wuju! — jęczę boleśnie. — Nie pozwalaj Irenie wstępować do klasztoru! Ona taka słaba, taka wiotka, reguła klasztorna z pewnością ją zabije.
— Albo uzdrowi — pociesza mię Tobczewski, — Mój drogi, uszanujmy wolę tej świętej dziewczyny, I daj mi spokój. Źle się czuję, serce mię boli, gnębią duszności... Czegoś się boję...
W spłowiałych jego oczach rzeczywiście zebrał się wyraz lęku.
— Chwileczkę, drogi wuju. Sprawa jest ważna i pilna. Okoliczności tak się złożyły...Tylko spokoju, na Boga! Więc tak się złożyły, że Irena... powinna, musi wyjść za mnie. Widząc niechęć wuja do tego projektu, zrywa ze światem uciech... Ale ona się łudzi... Do klasztoru jej nie przyjmą...