Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Co to znaczy? — szepnął chory starzec, czując wilczy dół.
— To znaczy, wuju... To znaczy, że ja niecnie nadużyłem jej zaufania... I oto wkrótce Irena zostanie matką...
Ojciec uwiedzionej chwiał zafrasowaną głową.
— „Milczy“ — pomyślałem. — „Zły znak. Tu było miejsce na szał gniewu i rozpaczy. Widać, że stary albo ma dosyć zabawy, albo też szykuje się do obrony“.
Podniosłem nieśmiało oczy. W bladej twarzy pana Rocha malował się szalony wysiłek. Tobczewski natężał umysł do odparowania ciosu. Widocznie znalazł coś, bo pod wąsami zadrgał ledwo dostrzegalny uśmieszek.
— A powiedz mi, chłopcze, jakeś ty mógł tego dokonać, jeżeli Irena od roku przebywa we Francji, a ty przez ten czas Warszawy nawet na jeden dzień nie opuszczałeś?
Był tak pewien tryumfu, że odwrócił zwycięsko głowę, by nie widzieć sromu przeciwnika.
Sytuacja była poważna. Ale zakłopotanie moje trwało sekundy zaledwie.
— Wuju, — rzekłem wzruszony, — muszę ci wyznać, że za moją namową Irena potajemnie przybyła do kraju, ażeby nas zobaczyć. Wiedziona tęsknotą, przychodziła tu i grywała na harfie. Anioł, któregoś widział za oknem, to była ona w obecnem swojem wcieleniu. Wuju! Teraz, gdy wiesz wszystko, nie będziesz wzbraniać nam małżeństwa!
Tobczewski blady, potem wysiłku oblany, poruszał szczękami, nie mogąc zapewne znaleźć dla siebie wyjścia.
Milczenie uznałem za wyraz zgody na moje małżeństwo z jedyną spadkobierczynią bogacza. Naresz-