Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/31

Ta strona została przepisana.

wie dymów dusiły się mizerne, wiotkie gwiazdy nocy wielkomiejskiej.
Za plecami mojemi kram z wyborem narkotyków rozbiła zielonooka wiosna, i w cynicznem milczeniu, pewna powodzenia, przygotowuje mi nargil.
— Panie kelner, jeszcze woda sodowa z podwójnym lodem! — wołam w przestrzeń,
A po chwili:
— Chciałbym być z panią w tej chwili gdzieś wśród innych całkiem dekoracji. Gdzieś bliżej bajki i oszołomienia. W Neapolu, lub chociaż w Wenecji.
— Będę tam niedługo — zaszemrał miękki głos, a z pod kapelusza wraz z niebieskiem spojrzeniem wyfrunął jeszcze uśmiech trudny do określenia. (Rany Boskie, jak gorąco!)
Nargil wiosny, zaprawiany snąć haszyszem, wywołał nieznośną zgagę i tętna rozkiełznał w skroniach. Zacząłem przeto zawzięcie mówić, a Lalka zawzięcie milczała. Z ust moich, niby z krateru, bił skwar najskwarniejszych słów. Ręce moje i głos drżały. Powiedziałem, że ona, Lalka, w życie moje wpadła, niczem płomienny pocisk przeznaczenia.
— A jak stoi „Pocisk?“ — ze słodyczą odrzeknie mi anioł. — Mam sporo różnych akcji, ale bodaj, że najwięcej amunicyjnych. Gdybym je sprzedała, mogłabym nawet sama gdzieś wyjechać. Chociaż i tak wyjedziemy niedługo. Władek powiada, że trzeba koniecznie korzystać z zamknięcia granicy i, otrzymawszy z tysiącem innych ludzi paszporty ulgowe, machnąć się gdzie do Francji lub do Włoch. A pana muszę poprosić serdecznie, choć stanowczo — żeby mi pan wiosny mojej i projektów na lato nie zakłócał.
Widownia teatrzyku zarechotała nagle śmie-