Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/35

Ta strona została przepisana.

czenie, przeważnie w tym celu, żeby ostatecznie wrócić. Wrócić ze wzmożonemi wymaganiami i z amunicją wyrzutów.
Wstał, zatrząsł się i zacisnął pięści.
— Trzeba naprawdę nie mieć krzty sumienia, żeby uciekać w tym czasie, kiedy ja od rana do nocy powinienem tkwić w interesie!
Znowu zaczął ziewać rozpaczliwie.
Zaraz podniosłem się od biurka. Z twarzy mej bić musiała taka stanowczość, że aż zaświeciłem drugą lampkę, aby Zambrzycki lepiej mógł mię widzieć.
— Słuchaj — rzekłem z mocą. — Słuchaj, to ja ją odnajdę...
Spojrzał niedowierzająco,
— Jeżeli tylko o mnie chodzi, to nic nie mam przeciwko temu — rzekł, drąc twarz w ataku ziewania. — Boję się jednak, że nawet w razie powodzenia, którego się zresztą nie spodziewam, szczęśliwy znalazca, nic, krom kłopotu, nie zyska.
Milczałem dyskretnie, trudno mi bowiem było wtajemniczać Władysława w pobudki, jakie według mojej hipotezy skłoniły Lalkę do ucieczki. Mimo to jednak, ludziom z odrobiną spostrzegawczości, moje spojrzenie wyniosłe mówiło aż nadto wiele.
— No-no-no, patrzcie państwo — dziwił się Władysław, na środek pokoju wyciągając długie swoje odnóża. — Jak Buddę kocham, ciekawe!
Wyszedł, zdawało mi się, że trochę zaniepokojony moją szczególną ofertą.
Nazajutrz zrana otrzymałem lekką, niczem obłok, paczkę, a w paczce kartkę Zambrzyckiego tej treści:
„Jeżeli Lalkę odnajdziesz, to wręcz łaskawie jej