Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/39

Ta strona została przepisana.

mruknąłem. — Jesteś szulerem, a swój swemu krzywdy nie uczyni. W razie ujęcia otrzymasz jeszcze intratne stanowisko krupjera.
Po kawie powlokłem się wzdłuż Alei Północnej, aby poszukać sobie mieszkania.
W pewnej chwili zatrzymał mię ciepły dreszcz na plecach.To o oczy moje otarła się pieszczotliwie tabliczka ze znanemmi (oh, jak dobrze znanem!) imieniem „Willa Luminoza“. Tak, to tutaj przed czterema laty w letnie wieczory... Tak, tak.... Morze, właściwie małe morzątko, balja z wodą, drżało wtedy zlekka od chłodu, ogród pachniał aromatami lata i nocy, a w saloniku, w różowem kolisku lampy, białe ręce przyrządzały dla mnie kawę po brazylijsku... Znany mi tak blisko dom, dom tajemnic, dziś już spłowiałych i nieaktualnych... Ot, biały pałacyk przez ten czas zdążył już zmienić nawet właściciela. Na kracie furtki miedziana tabliczka anonsuje: „January Kuleszak, dr. phil.“,
Kuleszak? Nazwisko to nie jest mi obce z pewnością. Kuleszak, January Kuleszak... Prawda, to ten słynny spekulant z uniwersyteckiem wykształceniem, paskarz krwiożerczy, hjena wojenna, Kuleszak, przedmiot oburzenia opinji, cel pocisków prasy! Więc biała, pełna wspomnień „Luminoza“ w takich się znalazła łapach?!
Stałem długo, grozą porażony. Przechodnie mijali mię, lustrując zaciekawionemi oczyma. Uwagę ich zwracał zapewne przygnębiony wyraz mej twarzy, a może rasowo podróżniczy wygląd: żółte stilpy, szeroki ulster, miękka czapa sportowa, sęk fajki w szczękach, swobodnie trzymana skórzana walizeczka? Coś z boksera i coś z Sherloka Holmesa. All right!
Z oszklonej galerji pałacyku wyskoczył nagle