Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— A zatem — pomyślałem sobie — lada chwila może tu się zjawić prawdziwy Rapp, Wtedy zaś co?
Przyznam się, że zapytanko to ściągnęło mi trochę skórę na grzbiecie.
— „Jakto, co wtedy? — dodaję sobie otuchy. — Jeżeliby przyjechał Rapp, to przedewszystkiem każę go, jako oszusta, aresztować, a sam niezwłocznie uczynię właściwy ze swych nóg użytek“.
— Chciałem obejrzeć dom z zewnątrz i z wewnątrz — oświadczem z zawodową powagą, zupełnie już uspokojony. — Przy tej okazji zbadam też i zamki.
Kiedy gospodarz zaofiarował mi się za przewodnika, (o, szczęśliwe ongi noce Luminozy!), podziękowałem mu z pobłażliwym uśmiechem.
— Doktorze, rozkład wszystkich domów w Europie znam na pamięć...
I ku zdumieniu Kuleszaka sam oprowadziłem go po jego pałacyku, pokazałem wszystkie skrytki w murze i nawet drzwi potajemne z pomarańczowej sypialni do ogrodu.
— Pan jest żywem wcieleniem legendy o Holmsie! — entuzjastycznie zawołał pan January, ściskając ręce moje. —Powinien pan opływać w zaszczyty i bogactwa!
— Słusznie, powinienem — skromnie odrzeknę, podziwiając w swym rozmówcy rzadko spotykaną cnotę szybkiego oceniania wartości.
A pod adresem prawdziwego Rappa, która może w tej chwili kur jerem pędzi z Warszawy do Gdańska, pomyślałem:
— Strzeż się, niedołęgo! Nic mnie już zaufania kuleszakowego nie pozbawi!
Chociaż dokładnie przeprowadzone oględziny pałacyku żadnej mi narazie nie podsunęły hypotezy,