— „Sprawa wyjaśniona. Zamówienie na detektywa cofam. Kuleszak“,
Chwiejny i grząski dotąd pod memi stopami grunt nabrał spoistości skały,
Po wystawnym naprawdę obiedzie (świetny pomysł: rydzyki smażone na rokforze, gołąbki na zimno z kawiorem!), czarną kawę po beduińsku podano nam w hallu. Parę zbroić stalowych w rogach, łby łosie i żubrze pod sufitem, a naprzeciwko nas dwa lśniące werniksem płótna w złoconych, dość niezdarnych zresztą ramach. Z jednego portretu patrzył na mnie pierwotnie wykonany naturalnej wielkości szlachciura w kontuszu i przy karabeli, brzuchacz i żarłok widać niebyłe jaki, obok zaś, w drugiej parze ram, tych samych rozmiarów wysuszona jejmość o rysach, na których widok dostawało się kołki w dołku. Zresztą — typowe stadło szaraczków, pewnie dorobkiewiczów, na zamówienie odmalowanych ongi przez bazgracza z miasta wojewódzkiego.
— „Martinus Kuleszak, nobilis terrae Nurrensis, dominus de Modzele — Wypychy, miles fortis fortium, fundator benignus eclesiae St.Eliżabietae“ — toczył się u spodu obrazu ciężkim pismem i haniebną łaciną nagreźmolony napis, prawdopodobnie ręką samego imci pana Marcina.
Pod niewiastą upiornej urody napis był dość niezręcznie świeżą jeszcze farbą zamalowany.
Kiedym tak z uprzejmym uśmiechem przyglądał się przodkom gospodarza, ten zerwał się z fotela i, z ponsem na bladych zazwyczaj policzkach, stał nieruchomo, rzekłbyś: posąg zawstydzenia. Wyraz twarzy jego obecnie był bojaźliwy, jakby zakrzepły.