Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/49

Ta strona została przepisana.

znaczonem do rozbiórki. I oto pewnego poranku państwo Kuleszowie z napoły zrujnowanego strychu w b. klasztorze ostentacyjnie wjechali do hallu „Luminozy“, jako jej ozdoba, a po drobnych przeróbkach w tekście — jako czcigodny dokument szlachectwa familji Kuleszaków.
— Ów nocami po pałacu harcujący nicpoń — z zakłopotaniem bąknął właściciel willi — w złośliwości swej taki jest nieopanowany, że często dosyć pozwala sobie na głupi żart wyskrobywania z portretu tej właśnie litery „K“, co nie może pozostać bez wpływu na całość dzieła, zwłaszcza iż ja konsekwentnie muszę brakującą literę od czasu do czasu dorabiać...
— A czyni to doktór — przerwę mu domyślnie — z poczucia harmonji, poczucia tak wspaniale wyhodowanego, że aż mię ono, wyznam szczerze, w głęboki wprowadza podziw.
Gospodarz uśmiechnął się i rzekł:
— Pojmuję pańskie zdziwienie: zbyt daleko odszedłem od utartego powszechnie typu nouveauriche’a, a nazwisko moje zbyt było w opinji poniewierane, by mógł pan wizerunek Kuleszaka wyobrazić sobie takim, jakim jest w rzeczywistości. Cóż, majątku rzeczywiście dorobiłem się znacznego, osiągnąłem go jednak dlatego tylko, że czasu wstrząśnień i klęsk społecznych ktoś nawet w sferze interesów musi się wybić. Więc czemuż to ja nie miałem być tym wybrańcem kalkulacji i konjunktur? Tego nie zrozumiała instynktami powodowana opinja mas, nie zrozumiał też socjalistyczny „Grzechotnik“, mimo moją szczerą dla jego kierunku sympatję...
Widząc niedowierzający gest słuchacza, doktór zawołał porywczo:
— Kto jak kto, ale przedewszystkiem chyba ja najlepszym jestem materjałem na wyznawcę Marksa;