Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/50

Ta strona została przepisana.

jako człowiek już niezainteresowany w wywłaszczaniu innych, jako ten, który dorobiwszy się majątku na nędzy klas najuboższych, najlepiej zdaję sobie sprawę z tego, co to jest prawdziwa nędza.,.
Głos Januarego Kuleszaka załamał się. Świetnie zazwyczaj opanowana jego twarz ścignęła się w wyraz niemal apostolskiego uduchowienia, W tej chwili ten wytworny paskarz, a zarazem gorący stronnik wydziedziczonych, wzbudził we mnie coś znacznie więcej niż podziw: szacunek.
Wieczorem, sprawdziwszy osobiście, czy wszystkie drzwi, okna i kanały na wszystkie są rygle i zasuwy pozamykane, udałem się na spoczynek do pokoju, od strony ulicy przylegającego do hallu, poczem łżedetektyw Rapp, marząc o szalonej przeszłości „Luminozy“, rewolwer wsadził pod poduszkę i prawie natychmiast dziko sobie chrapnął.
Jak przystało na czujnego wywiadowcę, chrapał aż do rana.

Chrapał do czasu, kiedy go zbudziło gwałtowne wtargnięcie Kuleszaka. W rękach gospodarza, aż nadto widocznie wzburzonego, powiewało palto. Ni mniej ni więcej, tylko zwykłe gabardinowe palto.
— Oszaleć można, doprawdy! — wykrzykiwał. — Czy nic pan nie słyszał? Wyobraź pan sobie, zamki wszystkie w porządku, pies w hallu drzemie, a mimo to w przedpokoju zamiast mego okrycia, które nocą w sposób niewytłumaczony wyfrunęło, znajduję ten oto obcy, żałośnie wymięty łach!
Zerwałem się z łoża i, chcąc ukryć lekkie zmieszanie, zrozumiałe wobec kompromitującego snu detektywa, strzeliłem wesołym śmiechem:
— Doskonale, wiedziałem, że tak się stanie. Akcja rozwija się wzorowo. Doktorze możemy sobie po-