Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/51

Ta strona została przepisana.

winszować, jesteśmy bowiem na najlepszej drodze. Nocny marek...
— Czyżby przez pana schwytany? — w przedwczesnem olśnieniu przerwał mi Kuleszak.
— Prawie — uroczyście mu odpowiadam. — Prawie że schwytany, ponieważ nocna wizyta jego w tym domu jest teraz dla mnie faktem, nie ulegającym już dyskusji, A taka pewność, parbleu, dla dalszego ciągu naszych prac ma niesłychanie doniosłe znaczenie. Pozwoli pan, że jeszcze raz pogratulują mu mojej w „Luminozie“ obecności.
Gdy zawiedziony trochę Kuleszak w milczeniu opuścił pokój, zarządziłem odrazu staranną rewizję cudownie wwianego do hallu okrycia. Oględziny dały łup niepośledni: w jednej kieszeni znalazłem ogromnych rozmiarów rękawiczki ze stemplem firmy „Bachst Gebrüder, Berlin W.”, w drugiej pomiętoszony bilet wejścia do sopockiego domu gry — z datą wczorajszą.
Pogrążyłem się w myślach.
— Jeżeli pałac... Zastanówmy się nad tem... Jeżeli willa była na wszystkie zamki przezemnie osobiście zamknięta, że mucha zzewnątrz tu by się dostała, a mimo to ktoś nieznajomy bezwarunkowo po domu się szwendał... Tak, i to ktoś taki, co w chwili zamykania drzwi i okien musiał być już w „Luminozie“, Niewątpliwie. Że jednak ani Kuleszak, ani służba, od której oddzieliliśmy się na noc alarmującemi dzwonkami, ani ja, ani chyba pies... Tak, zachowanie się wilka, jego spokój, świadczyły by, iż tajemniczy gość nie jest bądź co bądź osobą obcą. Ciekawe, jako żywo...
Mózg mój zatętnił szaloną pracą.
Po śniadaniu, notabene poematycznem (konfitura z ananasów i skórek pomarańczowych na rumie, z odrobiną wanilji. Paluszki lizuszki!); więc po śniadaniu,