Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— A teraz co? — poprzez kłęby dymu tytuniowego padło niewiarą tchnące zapytanie.
Nie mniej jednak bez protestu i zastrzeżeń oddał się do dalszej dyspozycji.
Zawezwany z sąsiedniej willi malarz za sowite zresztą honorarjum zmierzył metrem jejmość panią, poczem sporządził dwie z papieru wycięte jej sylwety, z których jedną na poczekaniu tak zgrabnie powlókł farbami, że zdawało się, iż to leży na dywanie wyjęta z tła obrazu dokuczliwa żona czarownika. Rysy uchwycone były wybornie, a wyraz! Istna wiedźma ze świderkami spojrzeń pod haczykowatym nosem.
— Obecnie do godziny pół do drugiej zarządzam przerwę wypoczynkową — oświadczam gospodarzowi, do swego pokoju przenosząc obie wycinanki, z których, raz jeszcze nadmienię, jedna była podmalowana.
Gdy nadszedł wieczór, po lekkiej kolacji udaliśmy się na spoczynek, budziki nastawiwszy na pierwszą i pół.
Nie mogę powiedzieć, by trema, która trzęsła Kuleszakiem, i mnie w końcu się nie udzieliła.
Bądź co bądź czekało nas jedyne w swoim rodzaju widowisko.
Jak nietrudno się domyśleć, sen mój był mocniejszy od alarmów zegara. Zbudziło mię dobiero rozpaczliwe szarpnięcie.
Niechętnie otwieram zaspane oczy. Koło mnie stoi ze świecą w ręku Kuleszak, starannie ubrany, jak gdyby nie kładł się zupełnie. Blady jest bardzo, szczęki mu dzwonią w rytmie przerażenia. Wargi suche i szare, gdyby popiół.
Człowieka o takim wyglądzie nie śmiałem o nic pytać, by samemu nie ulec sugestji strachu. Narzuciwszy na siebie coś nie coś, wybiegam z pokoju i odrazu, nim jeszcze pierwszy rzut oka obiegł wnętrze hallu,