Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/58

Ta strona została przepisana.

przekręcam zapalacz lamp. Niechaj przedewszystkiem światło z kątów mroki wypłoszy, niechaj gra cieniów nie truje podnieconej wyobraźni.
Zawieszony u sufitu staroświecki pająk lunął dobrocznnie światłem. Dopiero wtedy spojrzałem.
Jakiegoż wysiłku wymagało odemnie zapanowanie nad odruchami lęku! Odemnie, który tak trzeźwo ze splotu tajemnic tajemnicę podstępnego przodka wysupłał!
Na dywanie w haniebnym nieładzie leżał podniszczony kontusz, buty czerwone z cholewami, kołpak bobrowy, karabela i bardzo już nieświeża bielizna. Rozciągnięty obok wilk, Kub, nie poruszając się z miejsca, powitał nas życzliwem postukiem ogona o podłogę. Jak gdyby porozrzucane łachy należały do kogoś, kto jest w doskonałej z psem komitywie. Wmurowana w ścianę wielka szafa z garderobą i bielizną otwarta była naoścież, niewątpliwie wytrychem.
A portret?... To właśnie zjawisko najodporniejszemi wstrząsnęłoby nerwami.
W ramach obrazu nie było już Kuleszy. Nie było nikogo. Na ciemnem tle pozostał kontur, niepokryta farbą sylweta. Rzekłbyś: imć pan Kulesza z portretu wyskoczył i poszedł sobie gdzieś w życie, w rzeczywistość.
Zegary wydzwoniły drugą. W głębiach nocy odezwał się czujny kur, milczący strażnik godzin, w ciągu których po świecie swobodnie chadza tajemnica.
— Doktorze, nie mamy ani chwili do stracenia! — wołam, ciągnąc ze swego pokoju dwie z wieczora przygotowane wycinanki.
Jedną z nich, bezbarwną, zajął się Kuleszak, i zgodnie z mojemi wskazówkami, zakleił nią panią Kuleszynę. Drugi egzemplarz, ten z podobizną jędzy, osobiście nakleiłem na obraz pana Marcina, tuż obok pu-