Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/59

Ta strona została przepisana.

stego obecnie miejsca, obok zarysu, w którym za dnia stoi czarownik. Zmiana owa takie robiła wrażenie, jak gdyby pani Kuleszyna, oddzieliwszy się od swego portretu, przeniosła się do ram męża.
— A teraz co? — niepewnie spytał gospodarz, gdyśmy już skończyli pomyślnie z naklejkami. Dałem mu znak milczenia, poczem uzbojeni w silne latarki elektryczne, stanęliśmy w głębi pracowni, przylegającej do hallu.
Zachmurzony świt przesiewał pierwsze wrażenie brzasku, lekkie jeszcze i nieuchwytne, kiedy w przedpokoju zazgrzytał w zatrzasku klucz... W odpowiedzi na to na dywanie hallu coś się poruszyłoi z mruknięciem zadowolenia leniwie powlokło do drzwi. To przechera, Kub, poszedł przywitać się z nocną plagą „Luminozy“. Widać znał Kuleszę z obrazu i uważał go za domownika.
Wokół tak było cicho, że ostrożnie skradający się gość mógł chyba usłyszeć bicie naszych, to jest mego i Kuleszaka, serc. Od czasu do czasu tylko skrzypnęła podłoga lub zadźwięczało na etażerkach stare szkło. Niedaleko siebie poczuliśmy czyjąś w najwyższym stopniu denerwującą obecność. Za chwilę dobiegło nas stłumione ziewnięcie i niedyskretny pisk szafy.
Łokciem dałem Kuleszakowi sygnał i po chwili z gabinetu prosto w hall strzeliły dwie silne smugi światła.
Tam zaś, jak zwierzę w zasadzce, miotać się zaczął napoły oślepiony blaskiem ludzki kształt. Niezręcznie zasłaniając się od światła, opadał na dywan, by roztrzęsionemi rękoma bezładnie przebierać w porzuconych na dywanie łachach.
Gdyśmy weszli do hallu, wciąż ścigając jeńca potokami światła, gospodarz przekręcił w ścianie zapa-