Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/73

Ta strona została przepisana.

wołalnie dziś, zaraz, natychmiast jedziemy, musimy jechać i musimy na pociąg zdążyć! Dwadzieścia, trzydzieści rubli na piwo, sto wreszcie, ale zdążyć musimy! Usłyszawszy takie cyfry, furman podrapał się w kołtun, ale po namyśle oświadczył, że ostatecznie moglibyśmy zdążyć, jeżeli... Tak, to jest trudny do zgryzienia orzech: jeżeli byśmy pojechali krótszą, ale zato okropnie przez strachy zabagnioną drogą. Droga przez rzekę i przez trzy starannie od ludzi unikane wąwozy...
Mierniczy spojrzał na nas wzrokiem, w którym kotłowało się wspomnienie koszmaru, poczem tak prawił:
— Straszy? — mówię do furmana ze śmiechem. — Przyjacielu kochany, a dlaczego to nie my mamy stracha przestraszyć? — Chłop przeżegnał się pobożnie, prosząc, abym nie bluźnił przeciw siłom nieczystym, ustanowionym przez samego Boga (także teolog!), ale koniom dał bata i jak wicher pomknęliśmy w głąb nocy księżycowej. Ja się śmiałem z bezmyślnością pijanego, chłop ustawicznie się żegnał, choć sam był zawiany niezgorzej, płozy sań skrzypiały na śniegu... Aż wreszcie wjechaliśmy w pierwszy wąwóz...
Geometra przerwał na chwilkę, chcąc widocznie zbadać stopień zasłuchania. Siedzącą obok mnie osoba płci smagłej, podobno pani Michalina, wzdrygnęła się tak silnie, że aż za rękę ją ujął i długi czas nie wypuszczał pewien malarz, jednocześnie teozof, wicelegat kościoła gnostycznego w Polsce, a uczeń doktora nauk hermetycznych Bandar-Loga.
— Noc była widna, jak gdyby oświetlona lampami łukowemi. Popędzając zziajane konie, furman zaczyna śpiewać „Kto się w opiekę“, a i mnie, racjonaliście, mrówki łażą po plecah. W psychice ca-