Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/75

Ta strona została przepisana.

jam się zerwał na równe nogi. Co takiego? To dziś niedziela? Nie poniedziałek, lecz niedziela? Tak było w samej rzeczy, proszę państwa. I dwa są wytłumaczenia tego zdumiewającego zjawiska: albo podczas czterech dni bezustannej uczty straciło się poczucie czasu i sobotę wzięło za niedzielę...
— Albo? — z akcentem zawodu przerywa jedna z pań.
— Albo też, czego nie należałoby zbyt lekkomyślnie odrzucać, za sprawą sił zagadkowych, a najwidoczniej mi życzliwych, do kalendarza przybył jeszcze jeden dzień ratunku, jeszcze jedna nadprogramowa, zbawienna dla mnie niedziela, i to w sposób niczyjej nie zwracający uwagi.
Hall, przygnębiony już pierwszą zbyt realistyczną hypotezą, teraz odetchnął z ulgą. Atmosfera niezadowolenia i zawodu, grożącego nastawionym na mistyczny ton słuchaczom, rozwiała się w jednej chwili. Ze wszystkich stron posypały się okrzyki, pełne głęboko grzmiącego przekonania:
— Ależ rozumie się, że na zaufanie zasługuje tylko ta druga interpretacja. Jakżeż mogłoby być inaczej? Pierwsza zgoła nie wytrzymuje krytyki. Nie, to nie możliwe: poplątać dni, sobotę wziąć za niedzielę? Niemożliwe.
— Tembardziej, — wtrącił jakiś nadchrypły głos — tembardziej, że przecież alkohol raczej rozjaśnia władze umysłowe...
— Tak, tak — zdecydowano powszechnie. — To jakieś „coś” dodało do kalendarza jeden dzień.
— Mojem zdaniem — odezwał się teozof, uczeń profesora nauk potajemnych, — według mnie mamy tu do czynienia z typowym przykładem interwencji sił pozazmysłowych.