Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/80

Ta strona została przepisana.

pani Wanda, instynktownie garnąc się do swego urzędnika z lichwy i spekulacji.
Hall milczał, zaklęty ponurym urokiem mojej opowieści. Nieznana nikomu rewelacja, niesłychanie ważny przyczynek do dziejów wielkiej wojny, nad wszystkimi zaciężył straszliwą tajemnicą. W ściągniętych twarzach słuchaczów oczy świeciły wilczą jakąś łuną.
— Tak jest — po dłuższej przerwie wśród przejmującego milczenia odezwał się geometra, wstrząśnięty ogólnym prądem lęku, — W obliczu rzeczy, wymykających się z pod kontroli zmysłów i rozumu, przyjść należy do wniosku, że jednak coś gdzieś jest, coś się odbywa, coś przerażająco niedosiężnego...
— Dość na dzisiaj! — zawołała pani Klara, wzdrygnąwszy się na całem ciele. — Czuję, że do rana nie będę mogła oka zmrużyć!
— I ja też! I my także! — zewsząd odezwały się strwożone głosy dam.
Skorzystali z tego asystenci i każdy z osobna jął przekładać swej pani, iż chętnie podejmie się bezinteresownego czuwania, dopóki nie minie noc lub nie „zmruży się oko”. O szczerym lęku dam najdobitniej świadczyła ta okoliczność, że uprzejmie zgłoszonej oferty nie miały nawet sił poddać formalnej choćby dyskusji.
Życzyliśmy sobie właśnie miłych godzin spoczynku, gdy w pobliżu zaszemrała, półgłosem wywzdychana skarga:
— Oh, panie Jurku, jaka szkoda, że praczka nie odesłała mi dotąd moich szlafroczków! Gdyby nie to, poprosiłabym pana, by trochę przy mnie podyżurował.