Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/85

Ta strona została przepisana.

uwierzyć w swoją przeszłość, więc może pomówimy o najbliższej przyszłości, — naszej przyszłości?
Miga była taka śliczna, kiedy wiatr rozwiewał czarny jedwab jej przylegającego do ciała stroju! Puszyste loki pod kapeluszem muskały ją po skroniach, a w siwych oczach zabłysła nagła powaga.
— Przeszłośc! Przyszłość! I jednego i drugiego można się w końcu domyśleć, dość nawet trafnie zgadnąć. Chodzi raczej o to, niefortunny magu, by teraźniejszość, ten najcenniejszy element czasu, naprawdę była ładna.
Czarny paluszek spoczął na rozchylonych wargach.
—...I żeby nikt się jej nie domyślał, przynajmniej dopóki jest teraźniejszością — dodała półgłosem, nieufne spojrzenie śląc ku piętrom hotelu. — Na tem polega kunszt organizacji i rękojmia spokoju, Niestety, zasada ta naogół tuła się w poniewierce, i jak widzę, pan jej też nie rozumie. Jak to dobrze, że z panem nie miałam żadnej przeszłości, nie mam teraźniejszości, i że wspólna nie czeka nas przyszłość!
Uśmiechnęła się już nie do mnie, ale wprost w szary, od słoty zrudziały, świat. W górze toczyła się lawina chmur, a u stóp naszych histerycznie marszczył się ciemny naskórek wody w kałużach.
Stałem osowiały, jeszcze nie odgadując zamierzeń pani Migi.
— „Sztuki życia, niedołęgo, ucz się od aniołów!” — huknął mi zaniepokojony rozsądek.

Wciąż nieświadom tego, co mnie czeka, nachylam się nad pachnącą, niczem kwiat zatruty, ręką. Ręką dostatecznie piękną, by siać po świecie ziarno gorzkich zawodów i gorzkiej nauczki.