Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/87

Ta strona została przepisana.

I pani Miga ukorzy się przed tym najwyższym trybunałem. Poczem szlochnie sobie niezgorzej, jako że dla kobiety jej własny płacz zawsze będzie najwymowniejszym dokumentem.
Poszliśmy zatem do wróżki, gdyż po nocy duchów, a przed przybyciem jakiegoś Aleksandra, pani Miga uważa, że do wróżki udać się powinna. To ona. A ja? Oh, cóż za naiwność pytania! Ja, jako świadek, jako benefisant seansu. Jako ten, któremu później można będzie choćby spojrzeniem powiedzieć:
— Słyszał pan, prawda? Słyszał pan, jak ona mię nazwała „opoką, twierdzą ładu moralnego?” Tak, zdaje się...
Gdy niewiasta postanowi iść z tobą do wróżki, nie wpadnij na szalony koncept odwodzenia jej od tego zamiaru. Byłoby to to samo, co schwytać rysia za ogon, w chwili, kiedy ma się on (ryś) rzucić na upatrzoną zdobycz. A ja, szaleniec, właśnie odradzałem pani Midze wycieczki do Hendinowej! Takiego nietaktu kobieta ma prawo nigdy nie przebaczyć, a mężczyzna, który ten nietakt popełnił, niechaj czemprędzej sam się wycofa z gry, jaką potomstwo Adama i Ewy od tysiącleci z jednakowym uprawia zapałem. Niech wróci na swoje miejsce i trochę się jeszcze poduczy. Siadać, źle, dwója!
Co się tyczy mnie, to klęska miałaby daleko skandaliczniejsze akcenty, gdyby nie okoliczność, że pani Midze najwidoczniej zależało na tem, ażeby nie dopuścić do dyskusji. Żeby odpędzacz duchów z ust samej wróżki mógł się dowiedzieć, że to, co z dziejów nocy minionej uważa za fakt realny, jest tylko jakiemś nieporozumieniem, snem zgoła, maligną...
— Wszystko to panu się zdawało — powie, bijąc cię spojrzeniem, pełnem wyrozumiałości.