Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Idziemy więc do wróżki. Szczęście najwidoczniej nam sprzyja. Oblężone zazwyczaj drzwi Hendinowej zastajemy gościnnie dla nas uchylone. Sekretarka przyjmuje zamówienie, a wraz z zamówieniem honorarjum. Pani Miga nie cofa się przed znacznym nawet naddatkiem, snąć zależy jej na „psychologicznie uzasadnionej wieszczbie”. Po takiem zabezpieczeniu się, żaden piorun niepożądanej rewelacji już nie grozi. Pogoda zapewniona.
Hendinowa przyjmuje nas z ujmującą serdecznością. Udział mój w seansie uważa widocznie za rzecz całkiem naturalną, prawdopodobnie przyzwyczajona do chwytów i metod stałej swej klijentki.
— Chce pani zbadać stan swej wzniosłej duszy? — pyta wróżka, a długa jej twarz wyciąga się jeszcze bardziej.
Niebawem wpada w trans. Przytomne dotąd oczy przewracają się w orbitach, aż widać już tylko sinawe białka.
— Czci twojej poważne groziło niebezpieczeństwo, aleś je siłą cnoty zażegnała — w olśnieniu mistycznem charczy jesnowidząca. — Bieli twojej szaty lękają się złe duchy, gdyż nad tobą, brat twój, archanioł, czuwa. Zbrodniarz, który na słabość twoją liczył, poskromion został, a klęska ta oduczy go od szpetnych zamysłów.
Z pod kapelusza pani Migi wyfrunął ku mnie błysk triumfu. Skłoniłem głowę na znak, że djagnoza wtajemniczonej przekonała mię najzupełniej.
— Zdumiewająco trafna charakterystyka! — zawołałem, gdyśmy już opuścili mieszkanie wróżki. — Jak ona panią doskonale odgadła! Ciekaw jestem tylko, cóż to za obwieś niegodziwy czyhał na anielską biel pani czci?
Miga kroczyła obok mnie z drażniącą zagadką