Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/89

Ta strona została przepisana.

na czole. W czarnych jedwabiach, łopocących wokół jej sprężystego ciała, różowa od wiatru, z niebieskawym cieniem pod przymrużonemi oczyma, pogodna pątniczka poprzez kałuże życia i... Ciechocinka, tak jeszcze przed świtaniem bliska, a teraz nieskończenie odległa, — na tem przerażającem tle jesieni przedwczesnej, zdała się być raczej wizją, pomysłem niemożliwego do ziszczenia grzechu.
W alei kasztanowej wiatr cisnął i pognał garść nieżywych liści. Powiało nad nami koniecznością rozstania. W górze, pod tłumem zbieganych chmur harcowała wrzaskliwa falanga wron. Parte nieustannym wichrem drzewa w jedną ciągle patrzyły stronę, rozczochrane i zgięte, jak gdyby z uwięzi ziemi zamierzały zerwać się do jakiegoś gromadnego odlotu. Wyły syreny na zakładowych kominach, wiatr tłukł całą orkiestrą niezamkniętych okien, dzwonił w rynny i szyldy. Jazz-band rozstania.
— Ja panią już zrozumiałem — rzeknę półgłosem, gdyśmy się zbliżali do domu, — Jest to pani metoda, Do wróżki prowadzi pani każdego, kto tylko....
— Niech pan zobaczy — przerywa mi radośnie Miga. — Poprzez chmury zaświecił rąbek nieba!
— Przez wróżkę oczyszczona z odbytych nokturnów, idzie pani po nowe, mistrzyni kłamstwa, ustroju zimny bez odrobiny poczucia odpowiedzialności i poezji!
— Tylko dwie kąpiele mi pozostały — wesoło szczebioce anioł, jak gdyby nawet nie słysząc, co w tej chwili mówię.
— Po powrocie do Warszawy, może nas pan kiedy odwiedzi?
A mnie trochę dławi oburzenie. Eee, nie oburzenie, to tylko tak się mówi; dusi złość, pasja.