Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/90

Ta strona została przepisana.

—Metoda pani pozbywania się współuczestników własnego błędu za pomocą apoteozy, kupowane, u różnych wróżek, niewątpliwie jest szczytem perfidji, a właściwie powiedziawszy — jej niziną.
— A czy zna pan nasz adres? — pytała z niezmienną uprzejmością, obca moim wywodom.
Spokój tej kobiety obezwładniał mię. Wytaczam tedy najcięższe działo, działo brutalnego już sarkazmu.
Kapituluję,Pani Migo. Wszystko jest w porządku. W życiu naszem nie mamy żadnego epizodu, który moglibyśmy nazwać mniej lub więcej wspólnym. Jedną tylko zgłaszam prośbę: lila pyjamkę, która wczoraj broniła panią przed złemi duchami, ów nic pani nie mówiący dowód rzeczowy przygody, jako cudzą własność muszę oddać prawowitej właścicielce. Czy wobec tego nie mogłaby pani mi zwrócić wpaniałomyślnie tego szczegółu, jeszcze przed moim odjazdem z Ciechocinka?
Brwi jej podniosły się wysoko w wyrazie rozpaczliwego zdumienia.
— Pyjamę? Jaką? Kiedy?
Teraz ja z kolei milknę. Mimowoli szeroko otwieram usta, osłupiały, aż wiatr zaświstał mi na zębach.
Nie, nic, proszę pani. I to też cofam, oczywiście...
Rozstajemy się w hallu. Ona wciąż ma podniesione brwi — obraz zdumienia, ja też nie zamykam szczęk — drugi obraz zdumienia.
Kiedym po powrocie do swego pokoju otwierał szafę, by wyjąć ciemne ubranie, ujrzałem na półce... Nie, to chyba magja! Przecieram oczy. Paczka. Tak samo zawinięta, jak ta, którą przed odjazdem z Warszawy dał mi Zambrzycki dla pani Lalki. Roz-