szukiwanej pani Lalki, a nie znalazłem jej w samej rzeczy.
Przyznać się też muszę, że wskutek silnych przejść (o, Migo!) obraz Lalki, nie mówiąc już o Irenie Tobczewskiej, trochę mi się zatarł, odrobinkę przymglił, zdziebełko zaciemnił. Dziś, aby przypomnieć sobie jej rysy, albo brzmienie głosu — muszę się przedtem dobrze skupić.
Kosów! Taki inny świat! Nie objęty konstytucją naszych hotelów uzdrowiskowych i pensjonatów „na świeżem maśle przy inteligentnej kresowej rodzinie”. Nawet komarów niema, nawet pluskiew. Przypadek albo luksus, ponieważ dwie te plagi, jako organiczny szczegół naszej rzeczywistości i naszego pejzażu, posiadły już prawo obywatelstwa w całej Kongresówce, w Małopolsce i na Kresach wschodnich Rzplitej. Ludziom, czującym styl i historję, wcale już nie przeszkadzają. A jeżeli przeszkadzają, to można przecież sobie od biedy poradzić. Komary naprzykład nie znoszą silnie aromatycznych substancji: dość posmarować się nieoczyszczoną naftą, by się skutecznie zabezpieczyć przed ukąszeniami. W walce z pluskwą radykalniejsze gospodynie stosują pewien, naprawdę niezawodny, a niesłychanie prosty zabieg, polegający na tem, że materac, a jeszcze lepiej całe łóżko polewa się benzyną lub smołą, a następnie się je podpala. Pluskwy giną wraz z ikrą prawie natychmiast, jako, że nie znoszą tak wysokiej temperatury.
Ale mam przecież mówić o polskiej Mesynie.
Właśnie, gdy mię już obejmował w posiadanie zielony spokój borów karpackich, gdy baterja hydropatyczna ziać zaczęła wodą ciepłą i zimną, w cieniutką jeszcze warstwę moich dni kosowskich wtargnął żywy epizod, a dywersja dla nerwów.
Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/98
Ta strona została przepisana.