Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

bez narażenia na zatarg nie miły, niepodobieństwem było uchylić się.
I Bem, rad nie rad, zasiadł w koczu, obok generała.
— Więc dokąd każesz, mój pułkowniku!?
— Właściwie zgoła nadużywam...
— Cóż znowu, cóż znowu!
— Bo tylko na Plac Zamkowy!
— O co to, to ani! Przejedziemy się do Ujazdowa. Pokażę ci naszych zuchów warszawskich, jak się musztrują!
— Ależ doprawdy...
— Nic — szkapy zawieruchy piorunem pójdą! Grześ, wypuszczaj na Ujazdów.
Stangret, po krakowsku wystrojony, pęknął chwacko z biczyska. Siwosze poszły z kopyta.
Krukowiecki zagadał raźno do Bema o przyjemności wielkiej spotkania tak zacnego oficera o tem, że przecież obaj z jednej ziemi galicyjskiej się wywodzą, wypomniał mu i wieczerzę wspólną przed bitwą raszyńską i powrót z Saint-Denis, z rewji cesarskiej, kiedy to Bem spragnionego Krukowieckiego jabłecznikiem uraczył i dla czynów pułkownika pod Iganiami i Ostrołęką miał mnóstwo gorącego zapału — a przecież Bem, choć silił się, choć się zmagał, ledwie zbywał generał-gubernatora.
Aż Krukowiecki umilkł nagle i, gdy pułkownikowi zdawało się, że generał całą uwagę skupia, aby na witające go co kroku ukłony odpowiadać, uciął rubasznie:
— Rozumiem cię, pułkowniku, jesteś mi krzyw za Skrzyneckiego!
— Ależ, nie do mnie...
— Nie powiadaj, mości dobrodzieju! W jednym ogniu bywaliśmy, pod jednemi kulami! Możemy ze sobą otwarcie, mości dobrodzieju, poczciwie! Myślisz, że mnie, mnie taka, jak dzisiejsza, rozprawa nie doskwiera, nie boli? Myślisz, myślisz, że i ja nie znam się na tem, czem powinna być osoba wodza naczelnego? Żeć w nim niby pragnienie całego narodu niby przedstawicielstwo walki całej się „personuje“! Pułkowniku, owóż ci powiem — że dziś, że przed chwilą, dałem folgę niewczesną żałości, co mnie trawi, rozpiera, co mnie dręczy! że do końca życia