Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

niami, pamiętasz? Prądzyński trzymał pół dnia cały korpus Gejsmara i wyglądał Skrzyneckiego. A pan wódz spał sobie w Latowiczu do dziesiątej rano, a kiedy nareszcie z całą paradą wybrał się do czekającego nań korpusu Łubieńskiego, a no wypadła godzina śniadania, a po śniadaniu, pora drzemki... Gdy zaś huk armat ośmielił się ocknąć znakomitego wodza, niechybna wygrana nasza skórczyła się na niby zwycięską bitewkę!
Krukowiecki stęknął z alteracji. Bem milczał, nie znajdując odpowiedzi na te prawdziwe zgoła argumenty.
— Mężny, mężny oficer! — warknął po chwili generał-gubernator — takiego męstwa całą dywizję znajdziesz! Co innego pułkiem rządzić, a co innego armją! Jeszcze u was, w artylerji, nie mówię. Kapitan musi mieć już pułkownicką sprawność. Tak, mości dobrodzieju, sam z piechoty wyszedłem, wiem, ile umiałem, jako pułkownik, a ile siedmnaście lat generalstwa mnie nauczyło. A przecież, za Księstwa Warszawskiego, buljony brał jeno taki, który w potrzebie i brygadą mógł dowodzić! — Źle jest, źle, mój pułkowniku. Do zguby idziemy, do klęski! — Żałość i ból człowieka dojmuje i tu... tu dławi...
Krukowiecki szarpnął kołnierzem. Płowe oczy generała zaszły złami...
Kocz tymczasem przytłumił swój turkot. Od lewej strony ciepły wietrzyk tchnął ku pojazdowi generała, z ponad ścielącego się kobierca zielonej murawy, i, wraz z aromatami polnych ziółek, przyniósł mu zgiełkliwe, pomieszane echa trąbek i tarabanów.
Krukowiecki odchrząknął i z ukontentowaniem w stronę pola się zwrócił.
Na zielonej równi Ujazdowa, niby kwietne kwatery, widniały zdala niebiesko-amarantowe wstęgi musztrujących się oddziałów gwardji narodowej.
— Grześ — zakrzyknął raźno generał — skręcaj do najbliższych!
Bat pęknął z fantazją. Siwosze parsknęły na przywitanie murawie. Kocz zatrzeszczał na bruździe i pomknął na przełaj. Ale nim dosięgnął pierwszej wstęgi musztrują-