Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

durem naczelnego wodza wojsk polskich, ozwało się nagle zajęcze serce?
Na pytania te odpowiedzieć nie umieliby nawet ci, co go otaczali, co mu adjutantowali, co roznosili rozkazy, co raportowali hiobowe wieści. Chwilami, gdy się doń wprost zwracano, Skrzynecki ożywiał się, zagadywał Prądzyńskiego, wyprawiał adjutantów i, w takt łomotu armatniego a skrzeczącego głosu generała kwatermistrza i szefa sztabu, zapadał znów w odrętwienie, znów wydawał się być pochłoniętym widokiem czarnych, skulonych, krwią spływających postaci, wlokących się od strony Narwi.
Sztab tymczasem, w przeciwieństwie do milczenia wodza, coraz śmielej rozprawiał, coraz mniej zważał na jego obecność, coraz częściej szukał racji Prądzyńskiego. Tak, bo on jeden, naczelnik sztabu, znał już na pamięć każde działo Dybicza, on jeden i najlepiej ogarniał położenie rozpaczliwe wojska polskiego, on przecież klęskę z góry przepowiedział, on jeden triumfował. On nadto, dla każdego, odpartego przez pułk Suworowa, ataku na most, miał rysunek, objaśniający przewagę pozycji armji rosyjskiej, dla każdego zdemontowanego działa, wykład strategiczny, dla każdego rozkazu Skrzyneckiego, niewiarę w jego skutek. Prądzyńskiego żaden raport nie był w stanie zaskoczyć, żadna nowina zdziwić. Tak stać się musiało, tak mówi nauka, tak jego, kwatermistrza, wiedza niezmierna...
W pobliżu wzgórza zadudniła ziemia. Sztab porwał za lunety. W kłębach dymu mignęły żółte pasma.
— Ułani! Trzeci pułk szarżuje! — zawołano między oficerami.
Skrzynecki poruszył się.
— Po raz piąty — objaśnił za plecami wodza Prądzyński — i napróżno! Według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie zdołają przebiedz linji strzałów... a gdyby nawet, to ugrzęzną w mokradłach... patrzcie, panowie, tu, równolegle do Narwi, nasyp, a na nim gościniec, wiodący do mostu ostrołęckiego, ba, ale piechota rosyjska stoi na ługach...
— Prawda, prawda!
— Na błotach, z kawalerji żadna pociecha!