— Domniemania! Więc wykryto coś? Może, może papiery, depesze, dokumenty?! — natarł gorączkowo Sikorski.
Bem, uderzony zmienionym tonem głosu swego kompana, zatrzymał na nim przelotne spojrzenie. Twarz Sikorskiego stała w płomieniach, oczy rzucały niepewne błyski.
— Nie wiem — odrzekł pułkownik, nie mogąc się oprzeć instynktownemu uczuciu nieufności.
— Lecz powiadasz, panie Józefie, domniemania!
— Tak słyszałem, zresztą to służbowa sprawa! Wspomniałem o niej, gdyż niepokoję się, czy stąd na panią Marchocką nie spadną kłopoty. Mogą trudzić ją pytaniami, a kiedy uciekła, a dokąd przypuszczalnie?...
— Dla osoby tak patrjotycznego zapału wcale niemiła rzecz! Lecz, dalipan, w głowę zachodzę! No, no! Śmierci bym się spodział, niż żeby ów kozaczek ucieszny, com go woził! — A możeby odrazu dać znać na ratusz? — Nie! — Słusznie, mogłoby to pokrzyżować zabiegi! Osobliwa historja, lecz pułkownik dał się podejść! — Hm! — Niezawodnie, widzi się niebożątko — i litość zdejmuje!... Hm! Ale zawsze nieostrożność! I w czasach, gdy roi się od sprzedawczyków. Mów, co chcesz, panie Józefie, a nieostrożność wielka.
Bem usiłował tłumaczyć się, lecz Sikorski tak zręcznie rzecz poprowadził, że gdy nareszcie, w głębi rozległego dziedzińca, ukazał się piękny dworek pani Marchockiej, pułkownik, uwierzywszy w swoją niechybną winę, jął wymawiać się, czyli mu przystoi z odwiedzinami się naprzykrzać. Sikorski atoli ani słuchać nie chciał o odwrocie.
Tymczasem cały bezmiar popełnionej lekkomyślności przedstawił się pułkownikowi dopiero wówczas, kiedy, na jasnem tle wytwornego saloniku, zarysowała się przed nim strojna, smagła postać pani Marchockiej. Bema taka stąd konfuzja zdjęła, że najprostszego ozwania nie mógł skleić. Lecz nadobna gospodyni nie zauważyła nawet pomięszania pułkownika. Starczyła i pytaniami i odpowiedziami.
I Bemowi już zadufanie wracało i pewność siebie, gdy Sikorski, nie dość, że wyrwał się z nowiną o pomówieniu
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.