Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiec zgoda, przyjmuję zapowiedź wdzięczności od pułkownika! I nawet sama się ośmielam nakreślić jej wyraz... Raczysz pan nie zapominać o moim dworku.
Bem porwał się z siedzenia.
— Za najmilszy do spełnienia obowiązek poczytam... Raz jeszcze za tem... i mam honor...
— A nie, nie! Protestuję! Nie odmówisz mi, pułkowniku, i zostaniesz na podwieczorku... Spodziewam się kilku pań znajomych.
— Obawiam się nadużywać...
— Cóż znowu! Ale, chciałabym pochwalić się moim ogródkiem. Podaj mi ramię, pułkowniku. Odszukamy po drodze tego nudziarza!
Ogródek pani Marchockiej był rozległym i pięknie utrzymanym parkiem, pełnym starannie pielęgnowanych kwietników, wijących się przemyślnie ścieżek, ustronnych altanek i zacisznych ławeczek.
Kapitanowa jęła zwierzać się pułkownikowi ze swych trubacji o utrzymanie ogrodu, o ulubione swe oleandry, o róże, zwarzone przymrozkami kwietniowymi, o jesion, od roku czegoś kwękający. Pułkownik słuchał uprzejmie, a sekundował swej towarzyszce dorzucanemi półsłówkami.
— Tu, na lewo, jest moje najulubieńsze miejsce!
— Prześliczny zakątek! — przyznał Bem, rozglądając się po małej, misternie, wśród głogów, wyciętej polance.
— Stąd dal dla rozmyślań i cisza dla wspomnień. Tu moje ulubione dwa laurusy. Już trwożyłam się o nie. W cieplarni więdły, niknęły w oczach. Słońce je odrodziło! Nie uwierzy pułkownik, jak się temu raduję. Jestem przesądną. Laurusy wszak są godłem zwycięstwa!
— Szczęśliwy kto z rąk pani to godło odbierze.
Pani Marchocka, w odpowiedzi, ułamała gałązeczkę laurusu i podała Bemowi.
— To za Ostrołękę i nie za nią... tylko...
— Nie zasłużyłem na tyle dobroci...
— Czynisz zaszczyt, pułkowniku, tym krzaczkom, nie spodziały się takiego honoru. Od tej chwili dopiero stają się wawrzynem.