Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

na gałązce, spojrzał bystro ku światłu, i, cierknąwszy surowo na piszczących smarkuli, łepek pod skrzydło zasadził i chrapnął..
Na takie wróbla sędziwego orzeczenie, uciszyło się i w koronach drzew i zaroślach i krzach. Słowik podfrunął na wyższą witkę leszczyny i gardło nastroił... Napróżno.
W głębi dworku zabrzmiały ciche akordy a wślad za niemi zadźwięczał melodyjny głosik niewieści. Zadźwięczał z początku niepewnie, głucho, aż, wyrwawszy się do parku, strunami perlącej się na trawnikach rosy spłynął i echo odnalazł.

Czyli pamiętasz, mówił do żołnierza
Poważny rotmistrz od znaku pancerza —

nucił coraz śmielej głosik melodyjny.
W saloniku pani Marchockiej pułkownik Bem stał zaparty na klawikordzie.


X.

Było już późno po północy, gdy pułkownik opuścił gościnne progi dworku pani Anny. Lecz, żeby nie wozy, które dudniły ulicami, dźwigając już żywność w stronę Pragi, nie wypomniał by nawet późnej godziny! Czuł się pokrzepionym, zadufanym, wniebowziętym. Toć nie śnił nawet, że na świecie spotka istotę tak czarującą, dobrą, a tak mu przyjazną! Łamał się w sobie, utyskiwał, jełczał, błąkał się, poddawał desperacji prawie dla, dla... byle kogo! — A tu przypadek, uśmiech losu może, stawi go oko w oko z kobietą, która już nie wdziękami ciała ale i serca i duszy podniosłej jaśnieje! I nie dość na tem, że widzi ją, ogląda, podziwia, ale znajduje tyle dla się uprzejmości, tyle uwagi, tyle, tyle wyraźnego sentymentu, żeć jeno do wyciągającego doń ramiona szczęścia się skłonić, żeć jeno mu się pozwolić.
Bem spojrzał w głąb słabo oświetlonej bramy wiel-